Wywiad z Krychowiakiem....warto poczytać.

W trakcie rozmowy ani przez moment nie sprawia wrażenia „pana piłkarza”. Nie widać choćby drobnego śladu gwiazdorstwa, charakterystycznego dla wielu piłkarzy Ekstraklasy. Nie szuka zbędnej ideologii, że robi cośwyjątkowego. Nie tłumaczy futbolu jak jakiejśprawdy objawionej. Ronaldo, Messi? Są jak koledzy z pracy, tylko z innej firmy. Banega, Llorente? To jużbliżsi kumple. Transfer do innego klubu? A ile jest lepszych od Sevilli? Jeżeli ma nastąpić, to nastąpi w swoim czasie. Jak normalny awans w pracy. To przecież tak oczywiste jak wyjazd z Mrzeżyna do Szczecina, potem do Gdyni i Bordeaux. A że tam nie poszło? Na jednej firmie świat sięnie kończy. Idę dalej. Takie nastawienie do futbolu ma Grzegorz Krychowiak. Człowiek, który przez ostatnie dwa lata dokonał czegoś wyjątkowego. Dla niego to wszystko – gonienie Messiego, zderzenia głowami z Ramosem czy pojedynki sprinterskie z Ronaldo – jest jużcodziennością.

Spotykamy się w południowej dzielnicy, na przedmieściach Sevilli, choć sam adres wskazuje, że to już inna miejscowość. Cośjak Konstancin dla Warszawy. Ładna okolica, efektowne domy, większość za grubymi płotami. Mieszka tu też kilku innych piłkarzy,m.in. Tremoulinas. Grzesiek kupił tu dom niemal zaraz po transferze. – Tak na logikę to trochę bez sensu, bo przecież nie wiedziałem, czy będę grał – zastanawia się proponując sushi i wodę. Innych napojów zresztą nie ma. Pije tylko wodę, ewentualnie świeżo wyciskany sok pomarańczowy do śniadania. Życie ogranicza właśnie do domu i centrum treningowego. Czasem zdarzy się jakaś sesja. Ostatnio zresztą jest ich coraz więcej. Parę dni temu Dzień Dobry TVN, jutro fotki na Plaza de Espana dla magazynu o modzie. Poza tym tylko piłka. Nawet nie ma PlayStation. Nie lubi. – Ty naprawdę nie jesteś typowym piłkarzem – zwracam uwagę. – Wiesz, ile razy to słyszałem? – odpowiada takim tonem, jakby to było zupełnie oczywiste.

Krychowiak jako osobowość medialna zaczyna jednak wykraczać poza piłkę. Staje sięcelebrytą. Dwa lata temu większość Polaków nie poznałaby go na ulicach Warszawy, ale ostatnio zrobiło się wokół niego głośno jak nigdy. Nic dziwnego. Przychodził – w opinii hiszpańskich kibiców – jako anonim za pięć milionów euro z hakiem. Niedawno przedłużył kontrakt, dziś ma klauzulę wynoszącą 45 milionów, zdążył przedłużyć kontrakt i jest jednym z kapitanów Sevilli. Może i nie jest jej najbardziej efektownym piłkarzem – w końcu grają tam Reyes, Banega czy Konoplanka – ale jedynym niezastąpionym – tu wątpliwości nie ma. Bez niego drużyna nie funkcjonuje. Dla Hiszpanów – intocable, czyli nietykalny. Ulubieniec Emery’ego, ostatni cud Monchiego, jeden z najlepszych defensywnych pomocników w Primera División, ambasadormarkiPuma w Polsce. Grzegorz Krychowiak w najdłuższym jak dotąd wywiadzie w karierze.

Nie ma drugiego zawodnika w Polsce, który w ostatnim czasie tak bardzo zmieniłby swoje nastawienie. Pamiętam twoje wywiady sprzed kilku lat – polityczna poprawność, powaga, praktycznie bez żartów. Byłeś – mówiąc wprost – jednym z wielu. Teraz niemal w każdej rozmowie robisz show i dzieje się wokół ciebie niesamowicie dużo. Z czego wynika ta przemiana?

Wszystko zmienia się wraz z sytuacją w drużynie. Nabierasz pewności siebie, poznajesz innych zawodników, coraz więcej czasu spędzasz w tym gronie i czujesz się coraz lepiej. Wchodząc do kadry, nie znasz większości. Nie masz wielu kolegów już na starcie. Bo kogo ja mogłem znać? Kilku z młodszych reprezentacji, jak Szczęsny. Potrzebowałem na tę przemianę czasu, ale od zawsze byłem pozytywnie nastawiony do wszystkiego. Wtedy też lubiłem żartować, tylko teraz częściej towarzyszy nam kamera. Dzięki temu kibice poznająnas od kuchni. Wiedzą, jacy jesteśmy w życiu prywatnym. Inna sprawa, że ciężko siężartuje podczas wywiadów czy na konferencji, kiedy przegrywasz.

Z konferencją już siętak nie rozpędzaj.

No dobra, może akurat konferencji nie liczmy! Największy wpływ mają wyniki. Zawodnik żartujący po porażce wychodzi na głupka. Zawodnik wrzucający zdjęcie na Instagrama po przegranym meczu też zostanie odebrany negatywnie. Kiedy są wyniki, można wprowadzić trochę luzu. Wówczas ludzie odbiorą cię dobrze. Potrzebna jest równowaga. Wybór odpowiedniego momentu.

Przed kadencją Nawałki atmosfera była napięta, relacje z mediami też średnie – też tak to odbierałeś?

Wcześniej nie było wyników. Szukało sięraczej problemów. Że atmosfera zła. Że ten nie lubi sięz tamtym. Temu przeszkadza to, temu tamto. Ten powiedział cośnie tak. Kiedy przegrywasz, jest zupełnie inaczej. Ludzie sami doszukują się kłopotów, nawet gdy ich nie ma. Zastanawiają się, dlaczego to nie funkcjonuje i często wyciągają mylne wnioski.

A który z tych fikcyjnych problemów najbardziej ciębawił? Patrzyłeś na to wszystko z dystansu i nie wypowiadałeś sięna ogół na te tematy, ale skoro te zamieszania już za wami, to możesz powiedzieć.

W pewnym momencie była moda na problemy na linii Lewandowski-Błaszczykowski. Potem problem z opaską kapitana. Wcześniej niby zła atmosfera na kadrze. To rzeczy, które nas – zawodników – śmieszą. Znamy realia. Wiemy, jak to wygląda. Nie twierdzę, że wszyscy muszą się kochać, ale tak funkcjonuje każda grupa i to nie znaczy, że od razu ktoś ma z kimś konflikt. Atmosfera jest ważna, ale klucz do pełnego sukcesu jest inny: grać systematycznie w dobrym – podkreślam – klubie i prezentować sięodpowiednio w kadrze. To ma największy wpływ na pozycję w reprezentacji.

Powiedziałeś niedawno, że nie lubisz być członkiem tłumu. Wcześniej nie sprawiałeś takiego wrażenia.

Zawsze tak podchodziłem. Nigdy nie lubiłem szarych, nijakich sytuacji. Dążyłem do tego, by na boisku nie tyle być najlepszym, ale dać z siebie wszystko. A kiedy to się udaje, można sobie pozwolić na większy luz.

Czułeś, że przegiąłeś po którymś z żartów?

Nie, choć zdaję sobie sprawę, że niektórym pewne rzeczy mogły sięnie podobać. Powiedzą: „przesadził” i tak dalej. Mam inne nastawienie. Warto pokazać dystans do siebie. Przez dwa lata ludzie wmawiali nam, że atmosfera jest zła, a tu się okazuje, że nie ma problemu. Dlaczego więc mówić, że przesadzamy? Takie żarty są wszędzie, ale my je pokazujemy. To że wychodzęna murawę z orzełkiem na piersi, by odśpiewać hymn, nie znaczy, że nigdy nie możemy sięśmiać i musimy zawsze trzymać pełnąpowagę.

Nie baliście się z Wojtkiem, że „Bierhoff” nie przypadnie do gustu Nawałce?

Nie ukrywam, że nie zastanawialiśmy się nad tym (śmiech).

Ale kiedy to wymyśliliście? Tuż przed wejściem na salę czy wcześniej?

Dzień albo dwa dni wcześniej. Stwierdziliśmy, że konferencje są kompletnie nudne, więc padło takie hasło. Robimy zakład. Nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami ani jak ludzie to odbiorą. Ale kiedy spojrzałem w lewo i zobaczyłem, że trener się śmieje, uznałem, że wyszło zabawnie.

Ty akurat zachowałeś pokerface, ale Szczęsny spadł prawie pod stół.

Bo to zupełnie inna sytuacja, kiedy słuchasz, a kiedy mówisz. Jakoś wytrzymałem z tym „Bierhoffem” i „Didą”.

Konkretnie te nazwiska miały paść?

Chyba nie. „Bierhoff” i „Dida” wpadli mi do głowy, gdy zaczynałem mówić. Miałem po prostu powiedzieć dwa nazwiska wielkich piłkarzy. Wtłoczyć je gdzieś między wyrazy. Szczęsny nie wyobrażał sobie sprawy, że zrobię to w ten sposób. Podejrzewał – wiesz – że powiem coś w stylu: „Oliver Bierhoff grał na świetnym poziomie”. Spróbowałem inaczej i to chyba najbardziej go rozśmieszyło.

Nie mogłeś użyć nazwisk obecnych piłkarzy Niemiec?

Nie, bo to byłoby mniej śmieszne.

Szykujecie powtórki takich akcji?

Myślę, że tak. To znaczy może nie aż takich, ale cośna pewno przygotujemy. Mamy tak dobry klimat w grupie, że warto go pokazywać.

Anglicy zrobili…

Tak, wiem, tytuły piosenek.

Nad czymś takim nie myślicie?

Widziałem, jak Shearer odpowiadał w wywiadach tytułami. To byłoby dobre. W Polsce też by się sprawdziło, ale zobaczymy.

Sprzedasz Zbigniewowi Bońkowi płaszcz?

Nie ma szans, to moja perełka!

A na zakupy w Rzymie go zabierzesz?

Nie ma problemu. Mogęsię wybrać z prezesem.Pokazałbym mu zwykłe trendy (śmiech). Prezes to pozytywny gość i też ma swoje pasje. Wiem, że lubi konie i ma nawet kilka we Francji.

Widać, że ostatnio naprawdę się skumplowaliście i z wszystkich zawodników kadry chyba z tobą Boniek ma najlepszy kontakt. Słyszałem, że może to wynikać z tego, że przeszliście podobną drogę, czyli obaj musieliście ciężko pracować, żeby udowodnić swoją pozycję za granicą. On w dużej mierze z powodu limitów obcokrajowców, a ty bo przebijałeś się z mniejszego klubu.

Boniek to w porządku facet, który ma do siebie dystans, co widać w portalach społecznościowych. Może niektórym sięto nie podoba, ale osiągnął tak dużo i ma na tyle klasy, że może sobie na to pozwolić. Mówiąc już zupełnie serio – Polacy mają to do siebie, że są niedowartościowani. Kiedy Polak może grać w wielkim klubie, wszyscy łapią sięza głowę. Jak to? Polak?! Ale dlaczego Szwed Ibrahimović może być jednym z najlepszych napastników na świecie, a reprezentacja Serbii lub Czech może osiągać sukcesy, a Polska nie? W czym jesteśmy gorsi? Dlaczego wszystkich tak to dziwi, kiedy nam wychodzi? Czemu wszyscy pytają, jak to możliwe, że im sięudało? Jak to możliwe, że Lewandowski strzelił cztery gole Realowi? Krychowiak idzie do Sevilli. E tam, pierwsze, co zrobi, to usiądzie na trybunach. Przecież wiem, że ludzie tak to odbierają. Dlatego tak ważne jest, żeby polscy piłkarze pracowali na markę naszego futbolu. Żeby można było zapłacić za Polaka 15 milionów euro jak za Czecha i Serba.

Masz świadomość, że dokonujecie z Lewandowskim pewnej rewolucji pod tym względem?

Wcześniej kiedy grałeś za granicą, z góry dostawałeś powołanie. Wystarczył fakt, że występowałeś w zachodniej lidze. Teraz to nie wystarczy. Musisz grać i grać dobrze, żeby zasłużyć na kadrę. Ilu jest Polaków za granicą, którzy nie dostają powołań? Nasza marka jest coraz lepsza. Kluby oglądają Polaków i chcą ich w swoich szeregach. We Włoszech mamy Glika, w Holandii Milika, a w Anglii nasi bramkarze wybijają sięod lat. To wszystko wpłynie na kadrę, szkolenie, młodzież i kluby z Ekstraklasy będązarabiać coraz więcej.

Zmierzam do tego, że młodzi piłkarze w końcu widzą, że komuś sięudało. Wcześniej przez wiele lat nie było takich przykładów, jeżeli chodzi o zawodników z pola, jak ty i Lewandowski. Mimo że to dwie różne drogi.

Kompletnie różne. Lewy zaczął w Polsce, a ja wyjechałem praktycznie w tym samym momencie co Szczęsny. To tylko przykłady, że można grać systematycznie w reprezentacji, dobrym klubie i europejskich pucharach. Dzięki temu lepiej się patrzy na polską młodzież.

Monchi pyta cię o Polaków?

Zapytał o kilka polskich nazwisk, ale – co oczywiste – nie mogę ich wskazać. On zna wszystkich. To najlepszy fachowiec pod tym względem na świecie.

Da się wyczuć ten jego geniusz skautingowy podczas rozmowy?

Rzadko rozmawiamy o piłce. Częściej o sprawach codziennych. Czytałem jednak ostatnio wywiad z Monchim. Powiedział, że to, że przesiedział prawie całą karierę na ławce, pozwoliło mu dostrzec piłkę z innej strony. Poznałją jako zawodnik, ale też jako ktoś, kto ciągle obserwuje. To pozwala mu na świetną rekrutację.

Ciebie prasa nazywa ostatnim cudem Monchiego.

Za wcześnie. Będzie to można ocenić dopiero na podstawie kupna i sprzedaży. Porównać kwoty, kto za ile przyszedł, a za ile odszedł. Cudem jest Dani Alves. On trafił do Sevilli za dwa miliony euro, a został sprzedany do Barcelony za 35. Ale takich przykładów są dziesiątki. Ostatnio widziałem jedenastkę najlepszych sprzedaży Monchiego. To naprawdę coś wyjątkowego. Ja na razie o tym nie myślę. Sevilla to idealne miejsce, żeby się rozwijać. To wyjątkowo techniczna liga. Mniejsi, szybsi zawodnicy, którzy dobrze się czują z piłkąprzy nodze. Przejście do Hiszpanii okazało się idealnym wyborem.

Zainteresowanie Sevilli było dla ciebie tak dużym zaskoczeniem jak dla nas ten transfer?

Było. Wcześniej zawsze mówiłem, że chcę obrać kierunek angielski lub niemiecki i nawet przez myśl nie przeszła mi liga hiszpańska. To tylko potwierdza, że wszelkie prognozy nie mają sensu. Nigdy nie mów nigdy. Patrząc na mój profil sprzed dwóch lat, wydawało mi się, że najlepiej nadawałbym się do Premier League lub Bundesligi. Zastanowiłem się jednak i stwierdziłem, że tam byłbym jednym z wielu, a Hiszpania pozwoli mi sięrozwinąć. Do pewnego stopnia to było ryzykowne. Nie miałem gwarancji, że będę grał. Od nikogo tego nie usłyszałem. Nie miałem jednak ani przez sekundy myśli, że mogłoby mi nie wyjść. Stwierdziłem: od pierwszego treningu pokażę wszystkim, że nie ma innej opcji niż gra od pierwszej do ostatniej minuty w każdym meczu.

W pewnym sensie jednak przyznałeś rację krytykom twojego transferu, którzy zastanawiali się, gdzie Krychowiakowi do Hiszpanii.

Nie, nie przyznałem. Wiedziałem, że technicznie jest mnóstwo lepszych ode mnie, ale pod innymi względami to ja ich przewyższam. Miałem przekonanie, że jeżeli poprawię technikę, to będę w stanie osiągnąć poziom najlepszych defensywnych pomocników. Nigdy się nie zgadzałem z opiniami, że nie mogę tu grać. Żeby stworzyć drużynę, potrzebujesz wszystkiego. Siły, techniki i taktyki.

O ile procent poprawiłeś twoim zdaniem technikę? Coraz częściej podejmujesz ryzykowne próby, a w kadrze złapałeś taką swobodę, że momentami – np. ostatnio z Islandią – zbiegasz nawet na skrzydło, żeby dośrodkować.

W reprezentacji mam większą odpowiedzialność za ofensywę niż w Sevilli. Niczego nie ujmując kolegom z kadry, bo też są świetni, ale kiedy masz przed sobą Banegę, to wiesz, że musisz odebrać i mu podać, a on zajmie się grą ofensywną.W kadrze mam większą swobodę.

Usłyszałeś od Unaia Emery’ego coś w stylu, że jeżeli masz wątpliwość, czy szukać niekonwencjonalnego zagrania, to lepiej oddaj Banedze, Krohn-Dehliemu lub któremuśze skrzydłowych?

Moja kariera może jeszcze nie jest długa i piękna, ale wystarczająco sięnasłuchałem, że „musisz grać do najbliższego i nie podejmować ryzyka”. A ja dążyłem do tego, żeby się rozwinąć i żeby przestali tak gadać. Żeby nie być typowym defensywnym pomocnikiem zamkniętym w pewnych ramach, tylko dawać coś więcej. Żeby proporcja była 60-40, a nie 80-20.

A jak jest teraz?

We Francji było 70-30 na korzyść defensywy, a teraz 60-40. Ciężko pracuję nad minimalizowaniem ryzyka. Kiedy ofensywny pomocnik traci piłkę, to nie ma problemu. Taka praca. Ale kiedy ja tracę, to wszyscy mówią, że to nie moje zadania. Możliwe, ale chcę się rozwinąćna tyle, żeby po prostu tracić ich jak najmniej.

Masz jakiś wzór na swojej pozycji? Ideałem defensywnego pomocnika wydaje się obecnie Sergio Busquets.

Ciężko nas porównywać, bo mamy kompletnie inne zespoły. Posiadanie piłki w Barcelonie – nie licząc meczów z Realem czy niektórych spotkań w Lidze Mistrzów – to zwykle 70-30%. W Sevilli – zazwyczaj 50-50. Busquets to też defensywny pomocnik, ale o bardziej ofensywnych predyspozycjach. Lepiej czuje się z piłką przy nodze niż w destrukcji. Ja na odwrót, ale nie mam problemów z rozgrywaniem. Pytałeś, czy jest wzorem. Nie, nie mam wzorów. Nie muszę podglądać innych. Na samym treningu widzę zawodników z najwyższej półki jak Banega czy Reyes. Muszę się polepszać, żeby przynajmniej w jakimś stopniu im dorównać. Jeżeli oni na dziesięć piłek stracą jedną, to ja powinienem podobnie. Wiele czynników ma wpływ, że piłka nie dotrze do kolegi. Ale sąteż tacy, którzy nie tracąw ogóle i do tego trzeba dążyć.

Ilu jest dziś lepszych defensywnych pomocników w Primera División od ciebie?

Nie zastanawiam się. Najczęściej docenisz takiego zawodnika, kiedy go nie ma. Wtedy widać dziurę.

Czytałeś w „Marce” tekst pt. „Krychowiak baila solo”?

Czytałem.

Zgadzasz się, że brakuje ci partnera na środku pola i „tańczysz sam”?

Rozumiem skąd te wnioski. W zespole zaszło latem wiele zmian, ale nie uważam, że nagle stałem sięnajlepszy, a inni grają piach. Jest duża rotacja, trener często zmienia mi partnera na środku pomocy i chyba stąd ten artykuł. Przynajmniej tak mi się wydaje.M’Bia odszedł do Trabzonsporu, przyszedł za niego N’Zonzi, ale potrzebuje trochę czasu na adaptację. Zamiana Anglii na Hiszpanię, nowy język, inny styl – wiele czynników ma wpływ na formę, ale to świetny piłkarz. Gra bardzo twardo i jest dobrze wyszkolony.Już jest ważną postacią i jestem pewien, że będzie coraz lepszy.

Z M’Biągrałeś już w zeszłym sezoniena pamięć?

Stephane grał w Sevilli już rok wcześniej, zdobył Ligę Europy, doskonale znał taktykę i innych zawodników, więc przy nim łatwiej było mi się wprowadzić do drużyny. Nie ma jednak nikogo nie do zastąpienia. Nawet w poprzednim sezonie kiedy M’Bia wyjechał w styczniu na Puchar Narodów Afryki, a potem doznał kontuzji i brakowało go przez dwa miesiące, to zespół funkcjonował i wygrywał. Okazało się, że można grać bez niego, choć oczywiście był kluczowym zawodnikiem. Nigdy nie masz gwarancji, że nowy w stu procentach wypełni tę lukę. W tym sezonie potrzebowaliśmy czasu, ale teraz jest dużo lepiej. Wygrywamy nawet z najmocniejszymi w Europie. Pokonaliśmy w tej rundzie Real i Barceloną. Jeżeli poprawimy wyniki na wyjazdach, to wrócimy na właściwe tory i zobaczymy Sevillę sprzed roku.

Jak ciężko było ci przetrawić odpadnięcie z Ligi Mistrzów?

Mimo porażki na samym końcu mieliśmy mały sukces, bo przynajmniej zagramy w Lidze Europy. Tam też masz przeciwników na poziomie z Ligi Mistrzów. Ciężko pracowaliśmy, żeby awansować do Champions League, ale potem mimo ciężkiej grupy nie udało się przebić. Naszym celem minimum był awans, ale w każdym meczu zabrakło paru detali, które na tym poziomie decydują o wyniku. Cóż, doświadczenie zaprocentuje w przyszłym sezonie.

Byłeś przynajmniej w miarę zadowolony ze swoich występów na tle City czy Juventusu? Akurat do ciebie prasa nie miała większych pretensji.

Kiedy grasz w tak dużym klubie, liczą siędwa czynniki. Po pierwsze – czy trener jest zadowolony, po drugie – czy wygrywasz. Jeżeli któryś z tych czynników nie jest spełniony, mój nastrój nie ma żadnego znaczenia. Skoro przegrałem, to nie mogę powiedzieć, że zaliczyłem dobry mecz. To tak jak z reprezentacją. Po meczu z Niemcami wielu specjalistów twierdziło, że zagraliśmy dobrze. W porządku, ale liczy się wynik. Tylko z tego jesteśmy rozliczani. Jasne, że ktoś może sięspisać przy porażce lepiej, ale – podkreślam – liczy się wyłącznie efekt końcowy. A jeżeli efektu nie ma, to cała dyskusja traci sens.

Fakty są jednak takie, że wyrosłeś na jednego z większych ulubieńców mediów. Jedyne, co ci zarzucano w tym sezonie, np. w El Pais, to fakt, że w pewnym momencie złapałeś lekki dołek fizyczny. Miało to wynikać z tego, że jesteś tak eksploatowany, że w pewnym momencie zwyczajnie się zmęczyłeś i bywały momenty 10-15 minut, kiedy się wyłączałeś i przeciwnik zdążył ruszyć z kontrą. Zgadzasz się z tym?

Nawet kiedy grasz co trzy dni i zaliczysz jeden, drugi czy trzeci sprint, to możesz poczuć lekkie zmęczenie i potrzebujesz chwili, żeby wrócić na odpowiedni poziom. Na pewno były momenty, kiedy czułem się zmęczony. Po każdym meczu mam jednak wyniki wydolności. Sprawdzam, ile kilometrów przebiegłem i z jaką intensywnością. Patrząc na liczby – rozgrywam dużo lepszy sezon niż poprzedni. Nie licząc sześciu-siedmiu spotkań, kiedy osiągnąłem wyniki porównywalne z poprzednimi rozgrywkami, mam dużo lepsze wyniki wydolnościowe. Dlatego zgadzam się, że zdarzały się gorsze momenty, ale dołka fizycznego nie było.

Zarzucasz coś sobie indywidualnie za jesień?

Analizuję każdy mecz. Nie ma nigdy perfekcyjnego. Zawsze mogłeś w tej akcji pobiec tam, w drugiej lepiej się ustawić albo źle się zrozumiałeś z kolegą. Z Sociedad zaliczyłem dwie asysty do przeciwnika i przegraliśmy całkowicie przeze mnie. Wciąż do mnie nie dochodzi, jak te piłki spadły na nogi piłkarzy Realu. Co mogę powiedzieć? Piłka nożna. Przecież sięnie załamię. Gramy tak często, że za moment mogę się poprawić.

Motywujesz się wyjątkowo na największych rywali?

Gdy dowiedziałem się, że Cristiano Ronaldo strzeliłSevilli 29 goli – co ciągle powtarzano – byłem zwyczajnie zły. Jak to możliwe? Czułem siętrzy razy bardziej zmotywowany niż zwykle. Trzeba tę motywacjęjednak odpowiednio wyważyć.

Ostatnio żartowałeś, że poszarpaliście się z Ronaldo za brody, ale widać było, że w trakcie tego pojedynku biegowego zaczynały mu puszczać nerwy i chciał cięuderzyć bez piłki.

Kompletnie tego nie widziałem. To wszystko działo sięza szybko. Dopiero po meczu się dowiedziałem, choć w kolejnych spotkaniach też miałtakie problemy. To tylko świadczy o problemach Realu w tym sezonie i o presji, jaka ciąży na tak świetnym zawodniku. Momenty frustracji czy gwizdy kibiców sprawiają, że wyładowuje złość na innych.

Kiedy ścigałeś Messiego – a zaliczyłeś wtedy chyba najszybszy sprint w karierze – miałeś w głowie, że to Argentyńczyk i jeżeli uda ci sięgo powstrzymać, tę akcję będzie komentował cały piłkarski świat?

Kompletnie nie. Zwykły kontratak. Pobiegłem za nim tak, jak biegnęza każdym innym.

Był faul?

Nie.

Czyściutko?

Tak.

No i ostatnia sytuacja meczowa, jeszcze raz przeciwko Realowi. Ramos zdemolował ci nos, Emery nie chciał dokonać zmiany i w tzw. międzyczasie przez osiem minut straciliście dwa gole. Odebrałeś to jako pełne wotum zaufania ze strony trenera i poniekąd podkreślenie twojej pozycji w klubie? 99 procent trenerów zdecydowałoby sięna zmianę.

Trener pytał dwa razy, czy chcę zejść. Odpowiadałem: nie, chcę wrócić, tylko niech zatamują mi nos. A że trwało to dłużej niż zwykle, to padły dwie bramki. Można żałować, że tak się stało. Wszyscy wokółpytali, dlaczego nie ma zmiany, a on i tak jej nie chciał. To trener z zasadami. Nawet teraz, kiedy miałem cztery kartki i brakowało jednej do pauzy w kolejnym meczu, pół Sewilli chciało, żebym nie zagrał z Gijón, a Emery powiedział, że nie, bo najważniejszy jest mecz ze Sportingiem. Byłem tego samego zdania. Chciałem grać. Nie myślałem o kartce. Punkty ze Sportingiem są równie ważne jak te z Betisem. Jasne, że derby są szczególne dla kibiców i koniecznie chcemy zwyciężyć, ale punktów możemy dostać tyle samo.

Gdyby Emery nie został w Sevilli – a chciało go kilka klubów z Włoch – to byłaby większa szansa na odejście już latem?

Nie odpowiem jednoznacznie. Emery to dla mnie bardzo ważna postać. Świetnie sięrozumiemy. Trener, który oczekuje od ciebie tego samego, co daje sam. Niezależnie, czy gramy z Realem, czy z jutrzejszym przeciwnikiem w Copa del Rey (z trzecioligowym Logrones – TĆ), z którym wygraliśmy w pierwszym meczu 3:0, jestem pewien, że jutrzejsza odprawa będzie taka sama jak przed Barceloną. Przed każdym meczem godzina analizy przeciwnika, a w dniu meczu godzina analizy naszego meczu. Czasem mamy odprawę, minęła jużgodzina, trener tłumaczy, ale nagle przypomina sobie zawodnika, o którym nic nie powiedział, nie pamięta narodowości, wychodzi z pokoju do swojego biura, sprawdza w notesie, skąd pochodzi, wraca i uzupełnia wypowiedź. Detale. Wszystko musi być perfekcyjne.

Z kim się najlepiej trzymasz w Sevilli?

Początkowo głównie z francuskojęzycznymi, a teraz ze wszystkimi. Naprawdę dobry kontakt mam z Everem Banegą, ale też np. z Denisem Suarezem, który odszedł do Villarrealu.

Chodzicie razem na obiady czy tak często spotykacie sięna zgrupowaniach, że macie siebie dość?

Często chodzimy na kolacje. Kilka dni temu mieliśmy zresztą bożonarodzeniową w gronie zawodników.

Rozmawiałeś z Konoplyankąo losowaniu?

Nie, bo dowiedzieliśmy się przed samym meczem, ale nie przestanępodawać mu piłki! Nie rozmawialiśmy, bo Jewhen nie mówi po hiszpańsku i słabo zna angielski. Ostatnio do sztabu szkoleniowego dołączył ojciec Czeryszewa, który jest trenerem, ale bardziej odgrywa rolę tłumacza. Pomaga Konoplyance w adaptacji.

Byłeś na tym grillu, na którym koledzy siępotruli i kilku złapało salmonellę?

Nie. Tam było trzech-czterech. Właśnie ci, którzy padli.

A miałeś zaproszenie?

Nie, dowiedziałem się kilka dni później. Co mogę powiedzieć? Nawet takie sytuacje sięzdarzają, ale szkoda, bo to na pewno miało wpływ na początek naszego sezonu.

Czyli kiedy Kolodziejczak coś zorganizuje…

… to wolę zjeść spokojnie w domu!

Jak koledzy podchodzą do tej twojej obsesji profesjonalizmu? Żartują, że nie pijesz alkoholu i nie wychodzisz na imprezy czy jednak na tym poziomie więcej zawodników ma takie podejście jak ty?

Jasne, że żartują. Ostatnio dwa razy nie poszedłem na kolację, bo było za późno. Hiszpanie uwielbiają zaczynać o 22, ale sorry, panowie, ja się wtedy kładę spać.

Kiedy sięprzestawiłeś na takie myślenie?

Celia czasem mówi: – Chodź, skoczymy gdzieś.

– Nigdzie nie idę, za dwa dni mam mecz.

– Ale inni idą.

– A czy inni biegają tyle co ja?

Pojawił się nawet artykuł, że biegam najwięcej w Europie. O czym to świadczy? O tym, że podchodzę do tego, co robię poważnie. Był czas, kiedy rodzice przysyłali mi słodycze, aż wszystkie wyrzuciłem do kosza i powiedziałem, że więcej tego nie chcę, bo mniej więcej wtedy łapałem urazy mięśniowe. Są wyjątki, ale uważam, że kontuzje mięśniowe to efekt braku higieny w życiu codziennym. Kontuzje oczywiście mogą siępojawić, ale chcę je ograniczyć.

Masz dietę rozpisanąod A do Z czy bez przesady?

Nie, mam ogromną swobodę, ale wiem, że muszę sięograniczać do ryżu, makaronu, warzyw i ryb. Często truję Celii, że tego nie chcę, bo za tłuste, a ten sos wyrzuć. Rano owoce, płatki owsiane i sok z wyciskanych pomarańczy, przed posiłkiem warzywa, a na obiad makaron, ryż, ryba, kurczak, indyk lub dwa razy w tygodniu mięso czerwone. Nic wyjątkowego. Nie ma tu żadnego sekretu.

Pizza po meczu?

W Hiszpanii ten zwyczaj jest bardzo popularny, ale powiedziałem osobie, która się tym zajmuje, że nie będę tego jadł.

I co?

I wjeżdża makaron lub sałatka z warzywami. Celia sama zdała sobie sprawę z tego, jak to dla mnie ważne i też zaczęła siędobrze odżywiać. Nie to, że wcześniej jadła jakieś bzdury, ale teraz przywiązuje do tego większą wagę.

Na koncerty też wciąż nie chodzicie?

Też nie. Nawet do kina nie, bo jest jeszcze bariera językowa.

To co ty w ogóle robisz w wolnym czasie?

Kiedy gramy co trzy dni, nie ruszam się z domu. Sen, trening, odnowa. Codziennie jestem w klubie. Nawet kiedy mamy wolne i nikogo tam nie ma, idę zrobić trening regeneracyjny. Centrum treningowe leży pięć minut od mojego domu i czasem kiedy Celia się szykuje na jakieś wyjście, to mówię, że za chwilę wrócę i idęgodzinę popracować.

Ile godzin śpisz?

Zdarza siędwanaście godzin, ale zwykle minimum dziesięć.

Traktujesz w ogóle to wszystko w kategorii wyrzeczeń czy dobrze się czujesz w takim trybie?

To kwestia przyzwyczajenia. Tyle.

I nie brakuje ci wyjścia na imprezę, alkoholu ani większego luzu?

Nie, w ogóle. Do wszystkiego się przyzwyczajasz. Kiedy byłem młodszy i musiałem wstawać o szóstej do szkoły, to po jakimś czasie organizm sięprzyzwyczaił. Teraz nie wyobrażam sobie zmiany.

Kiedy ostatnio piłeś alkohol?

Nigdy.

Ani razu?

To znaczy jakiś szampan czy wino się zdarzyło przy wyjątkowej okazji, ale ogólnie żeby wyjść pić to nigdy.

Na Narodowym też nie?

Też nie. I nie miałem sobie nic do zarzucenia, gdyby policja mnie odwiedziła. Zresztą napisałem, że pił tylko Lewy, więc może wyrzucą go z kadry i będę kapitanem?!

Lampka wina do obiadu to nic złego, tym bardziej we Francji.

Czerwone w ogóle mi nie smakuje. Białe może bardziej, ale i tak nie przepadam. Nie mam też tak, że jest gorąco, to napiłbym się piwa. W domu mam tylko wodę.

A jakieś izotoniki?

Tylko wodę.

Kiedy kadra wychodzi na imprezę, bo potrzebujecie się zrelaksować…

Ja nie potrzebuję.

Ani razu z nimi nie wyszedłeś po meczu?

Poszedłem raz. Po awansie mieliśmy spotkanie z rodzinami, więc siętam stawiłem, żeby mi nikt nie zarzucił, że sięizoluję. Atmosfera jest ważna, musimy siętrzymać razem, świetnie się z nimi czuję, ale po piętnastu minutach wróciłem do pokoju. Regeneracja jest najważniejsza.

Od razu zasnąłeś?

Rzadko zdarza mi się zasnąć od razu po meczu. Zwykle zasypiam o piątej-szóstej nad ranem. Kiedy są lepsze mecze, BeIn Sports od razu pokazuje powtórki koło pierwszej w nocy. Czasem też – jeżeli dzień później mam jakieś wyjście – zastanawiam się co założyć, przymierzam ciuchy, siedzę na komputerze, telefonie…

To w sumie ewenement, że jedyny – jak podejrzewam – abstynent w kadrze jest jej dobrym duchem.

No właśnie i każdy zadaje sobie pytanie, co by siędziało, gdybym był pijany! Chyba trzeba byłoby mnie pasami zapinać! Ale naprawdę nie potrzebujępicia do zabawy. Nigdy nie potrzebowałem. Kiedy byłem młodszy i wychodziłem na imprezy, ludzie zastanawiali się, jak to możliwe, że nie piję. No, możliwe. Po prostu.

Koledzy po finale Ligi Europy pewnie byli zawiedzeni, bo kto miałby być ich przewodnikiem po Warszawie, jeżeli nie ty?

I powiem szczerze, że zastanawiałem się co z tym robić! Okazało się, że zjedliśmy razem kolację w hotelu i tyle. Miałem czyste sumienie.

Ten cały profesjonalizm brzmi teraz pięknie, ale kiedy byłeś młodszy, nie łapałeś się w Bordeaux i nie wszystko szło po twojej myśli, musiałeśsięzastanawiać, czy to ma sens. Nie miałeś chwil, kiedy czułeś się zmęczony tym trybem życia? Kiedy widziałeś, że starasz sięna sto procent, ale brakuje efektów?

Raz chciałem odpuścić. Kiedy miałem – chwila, muszę policzyć – z osiem-dziewięć lat i nie chciałem jeździć na treningi do Kołobrzegu. Bo za daleko, wszyscy koledzy bawią sięna miejscu, tam nie mam przyjaciół, a trzeba jeździć. Tata mnie przekonał: „okej, będę cię woził”. To był jedyny moment. Od kiedy w wieku 12 lat wyjechałem do Szczecina, nigdy nie miałem kryzysu. Wtedy mieszkałem w internacie, ale co weekend wracałem do domu. Potem przeniosłem się do Gdyni i po raz kolejny nowe otoczenie. Wracałem już najpierw co dwa-trzy tygodnie, potem co miesiąc, bo musiałem jeździć pociągiem po pięćgodzin. Potem Francja. Wszystko jednak odbywało siękrok po kroku. Cała droga, którą pokonałem, pozwoliła mi sięłatwiej zaaklimatyzować we Francji i potraktować to jako fantastycznąprzygodę.

Nie bałeś się?

Kompletnie nie. Kiedy Andrzej Szarmach zaproponował mi wyjazd, po pięciu minutach powiedziałem, że chcę jechać.

Wielu twoich trenerów z tamtego okresu odradzało ci wyjazd.

Kiedy poszedłem na wypożyczenie do trzeciej ligi, wielu też pytało: „gdzie on idzie? Niech lepiej wróci do Polski!”. Nie mam nic przeciwko Ekstraklasie, bo przykład Lewandowskiego pokazuje, że można wszystko osiągnąć w inny sposób, ale wiedziałem, że powrót byłby dla mnie ogromną porażką. Wolałem iść do trzeciej ligi we Francji.

Taki przeskok to jednak bardzo trudna decyzja.

Pomógł mi Szarmach, który powtarzał, żebym spokojnie pracował. Kiedy strzeliłem gola Brazylii na mistrzostwach w Kanadzie, powstał wokół mnie szum. Mówiło się, że zagram na Euro i umieszczano mnie w jedenastkach talentów, które zagrają w dorosłej reprezentacji. Nie było łatwo zrobić trzy kroki wstecz. Początkowo miałem wrażenie, że poklepię w trzeciej lidze z ogórkami i wrócę, a kiedy zobaczyłem, jaki tam jest poziom, to się zdziwiłem. Super zawodnicy.

Gdy dziś słyszysz, że młodzi zawodnicy zastanawiają się, czy zostać w Polsce, czy emigrować, to…

Nie ma recepty na sukces. Warunki, w jakich trenowałem w Polsce, nie były najlepsze. Kiedy zobaczyłem możliwości w Bordeaux, wiedziałem, że muszę, po prostu muszę to wykorzystać. Wyjazd jest jednak ryzykowny. Takich jak ty jest bardzo wielu.

Takich jak ty w Bordeaux…

Było bardzo, bardzo wielu.

Wielu, czyli ilu?

Nie podam ci liczby. Piłkarsko bardzo wielu było lepszych. Wiesz, jaki jest największy problem? Wyjeżdżając z Polski, masz wrażenie, że jesteś super zawodnikiem, gotowym podbijać Zachód, a potem lądujesz i przekonujesz się, jaka jest konkurencja. Potem zazwyczaj słyszysz, że ktośnie gra, bo jest Polakiem. Dla mnie to pójście na łatwiznę. Bzdurny argument. Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić – nigdy, w żadnym klubie nie miałem problemu, że jestem Polakiem. Nigdy! Wszędzie stawiali na najlepszych. Trzeba pracować, zacisnąć zęby i pokazać umiejętności, a nie szukać wymówek, że trener cię nie chce. Skoro wymagania są wyższe, to musisz dawać więcej niż poprzednio. Nawet wtedy nie ma gwarancji, że ci sięuda, ale najpiękniejsze jest to, że prawie wszystko zależy od ciebie. Jesteś panem swojego losu i możesz grać w Realu lub Barcelonie. Powtarzam: zależy od ciebie. Kiedy zobaczyłem możliwości w Bordeaux, od razu stwierdziłem: nie odpuszczę, nie chcę wrócić.

Bordeaux to dla ciebie mimo wszystko zadra na ambicji?

Absolutnie nie. Wiem, ile ten klub mi dał i zawsze będę za to dziękował. Trafiłem na trenera, który wolał kogoś innego, lepszego ode mnie. Nie mam prawa mieć pretensji. Jednemu ufasz bardziej, drugiemu mniej. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że świat nie kończy sięna Bordeaux. Nie chcecie mnie, to powalczę gdzie indziej. Dałem z siebie wszystko, ale nie wyszło. Piłka nożna.

Interesujesz się polskim futbolem?

Raczej nie.

Kompletnie?

Ostatnio miałem wywiad z Canal+ i dowiedziałem się, kto jest liderem Ekstraklasy. Jasne, że czasem śledzę wyniki, nie odciąłem się i wiem, jak Legia i Lech radzą sobie w pucharach, ale nie mam polskiej telewizji, więc ciężko być na bieżąco.

Podpisałeś ostatnio umowę z nowym agentem.

Z Davidem Manassehem.

Sam się do ciebie zgłosił?

Nie, to ja chciałem zmienić agenta. Rozmawiałem z Wojtkiem Szczęsnym i stąd taki pomysł.

Wielu odbiera to jako krok w kierunku Premier League.

Współpracuję z najlepszą agencją menedżerską w Anglii, ale David sprzedał Bale’a do Madrytu, więc nie ma reguły. Nie zamyka mi to furtki do innych lig.

Marzysz jeszcze o Anglii?

Nie ma czegośtakiego, że „marzę”. Nigdy nie miałem klubu, o którym marzyłem. Nie zastanawiałem się, że muszę zagrać tam, bo będę niezadowolony. Chcę po prostu zrobić jak najlepsząkarierę. Odpowiednio wykorzystać ten czas. Mogęzostać symbolem Sevilli na lata – nie mam nic przeciwko. Ile masz lepszych klubów w Europie? Piętnaście? Może maksymalnie dwadzieścia. Jeżeli jednak dojdę do momentu, w którym stwierdzę, że nie mogę tu zrobić kolejnego kroku, to będę chciał zmienić otoczenie. To dla mnie najważniejsze.

A jeżeli Sevilla osiągnie na przykład status Atletico i na stałe wskoczy do czołówki?

To druga strona medalu. Klub przecież też się rozwija. Kilka lat temu mieli ogromne problemy finansowe, walczyli o środek tabeli, a teraz wygrali dwa razy Ligę Europy i zakwalifikowali się do Champions League. Nie można wymagać, żebyśmy od razu wygrywali w Lidze Mistrzów. Sevilla idzie krok po kroku.

Wydaje się jednak, że masz tu wszystko – super klimat, świetna drużyna, porządny kontrakt, status gwiazdy, rozwój…

Gdybym tak myślał, to nigdy bym nie wyjechał z Mrzeżyna. Fajnie, ciepło, rodzina, morze.

Nie ma porównania.

To jest absolutnie to samo, ale inna skala.

To czego ci brakuje?

Teraz niczego. Jestem w idealnym miejscu. Jeżeli klub będzie się systematycznie rozwijał i stanie się ważnym ogniwem w Lidze Mistrzów, to jak najbardziej będę chciał tu zostać. Jeżeli jednak uznam, że osiągnąłem sto procent, to pomyślę o zmianach. Teraz nie ma tematu. W Reims jednak też doszedłem do momentu, gdy powiedziałem: „panowie, potrzebuję nowego otoczenia”.

Przed ofertą z Sevilli?

Przed. Brakowało mi tam rozwoju. Zostając zrobiłbym krok w tył. Teraz nie myślę o tym, co będzie w styczniu czy czerwcu. Liczy się jutrzejszy trening i mecz z Betisem. Jaki sens ma zastanawianie się nad daleką przyszłością? Przecież sam nie wymyśliłbym Sevilli, a tu z dnia na dzień przyszła oferta i po trzech tygodniach się przeprowadziłem. Nie chcę niczego planować.

A plany po karierze?

Robię wiele rzeczy. Skończyłem studia z zarządzania klubem piłkarskim. Napisałem pracę na podstawie Reims. Zacząłem też robićpapiery trenerskie. Trudny, ale ciekawy zawód.

Chcesz być trenerem dzieciaków czy pierwszej drużyny?

Dzieci już mogę trenować. Jak najbardziej pierwszej drużyny. Chodzi o sukcesy. Trudne problemy do rozwiązania. Chodzi o top.

Myślałem, że może uderzysz w branżęmody.

To też fajne, ale bardziej jako hobby.

Francja ciętego nauczyła?

Paryż, Bordeaux – to fantastyczne miejsca pod tym względem. Stąd te zainteresowania.

Przyjeżdżałeś do klubu w dresiku, widziałeś kolegów elegancko odstawionych i zmieniłeś zastawienie?

Wręcz przeciwnie – to ja przychodziłem w koszuli, a koledzy w dresach. Oni się dziwili!

Po tylu latach we Francji myślisz dziś po polsku czy po francusku? Pytam, bo domyślam się, że z tego może wynikać twój akcent.

Rozmawiam po francusku codziennie, a po polsku przy okazji kiedy ktośprzyjedzie lub zadzwoni. Teraz jednak przez hiszpański trochę ten akcent pewnie się zmieni, ale masz rację– myślę po francusku.

Przyznaj na koniec, że kręci cię cały ten hype, który się wokół ciebie wytworzył. Kuba Wojewódzki, Dzień Dobry TVN, sesja narzeczonej w CKM. Stałeś sięcelebrytą, co nie zdarza się w Polsce wielu sportowcom.

To jest zabawne i fajne. Nie mam problemu, żeby pokazać ludziom moje życie prywatne. Kiedy ktośprosi o wywiad, to bardzo rzadko odmawiam. Jestem otwarty i szanuję innych ludzi. Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, wysyłałem listy do zawodników z prośbą o autograf. Teraz sam sporo tego dostaję i chcę, żeby każdy dostał odpowiedź. Nawet ci mogę pokazać, bo mam większą górkę, czekaj… No, jest. Luksemburg, Hiszpania, Sevilla, Chiny, Polska, Chiny, Polska, Polska, Niemcy, Luksemburg, Chiny, Chiny, Stany Zjednoczone, Chiny, Japonia, Francja. Już gotowe do wysyłki.

A tobie ktoś odpisał?

Jerzy Dudek!

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA  ( wywiad ukazał się na portalu weszlo.com )

do góry więcej wersja klasyczna
Wiadomości (utwórz nową)
Brak nieprzeczytanych wiadomości